Pierwszy raz na Ślęży byliśmy z dziewczynkami 3 lata temu. Julka miała nieco ponad rok, a Emi 3 latka i 3 miesiące. Wchodziliśmy wtedy szlakiem żółtym z Przełęczy Tąpadła, który jest zwykle pierwszym wyborem osób, które chcą zdobyć Ślężę z dziećmi. Relację z tego wejścia przeczytacie tutaj. Tym razem postanowiliśmy wybrać szlak niebieski, również z Przełęczy Tąpadła. Przy wyborze szlaku kierowałam się głównie opiniami znajomych, którzy rekomendowali ten szlak jako bardzo ciekawy dla dzieci. Dopiero wczoraj doczytałam, że szlak ten jest uważany za jeden z trudniejszych i zaleca się go dla dzieci powyżej 8 lat. Tak więc tego… My przeszliśmy ten szlak z dziećmi w wieku 6 i 4 lata. Da się? Da się 🙂 Bo jak nie my to kto? 😉 A co do wrażeń – zobaczcie sami!
Co i gdzie?
Nie wiem czy jest jakiś mieszkaniec Wrocławia, który nie znałby Ślęży. Wznosi się samotnie na Przedgórzu Sudeckim i widać ją naprawdę z daleka. Nazywana Śląskim Olimpem, miała być kiedyś miejscem pogańskich obrzędów i siedzibą bogów. Wiąże się z nią mnóstwo legend, wierzeń i tajemnic. Dla wrocławian jest miejscem weekendowych wycieczek (wystarczy jakieś 30-40 minut samochodem, by znaleźć się w Sobótce) i pierwszą górą dla tych, którzy rozpoczynają swoją przygodę z górskimi wędrówkami. Ma 718 m n.p.m i należy do Korony Gór Polski. Swoją popularność zawdzięcza również temu, że na jej szczyt prowadzi wiele szlaków, można więc wejść na nią praktycznie z każdej strony.
Nasze wrażenia
Wyruszając z Przełęczy Tąpadła niebieskim szlakiem wiedziałam tylko tyle, że na trasie czeka nas trochę wspinania się po skałkach i że szlak ma ponad 4 km. Co do skałek to to akurat mi pasowało – naszym dziewczynom bardzo przypadły do gustu Góry Stołowe, więc stwierdziłam, że tu też im się pewnie spodoba. Zresztą one należą do tego rodzaju dzieci, które idąc prostą drogą same sobie utrudniają życie, wchodząc na każdy napotkany głaz, kamień czy pień drzewa. Na Przełęczy byliśmy chwilę po 9.00, żeby móc bez problemu zaparkować. Musicie wiedzieć, że w weekendy bywa tu bardzo tłoczno i można mieć problem ze znalezieniem miejsca.
Początkowo szlak niebieski podąża razem z żółtym i zielonym, by po kilku minutach marszu odbić w lewo. Pierwszy odcinek to przyjemny spacerek po lesie. W powietrzu unosi się zapach grzybów i czuć już zbliżającą się jesień. Oddychamy świeżym powietrzem i delektujemy się ciszą. Droga prowadzi po płaskim, a nawet lekko w dół, co trochę nas niepokoi. Przecież powinniśmy iść w górę 😉 Po kilkunastu minutach na jednym z drzew widzimy oznakowanie szlaku i strzałkę kierującą nas ostro w prawo.
Tutaj zaczyna się pierwsza wspinaczka. Szlak prowadzi mocno w górę po skałkach i wystających konarach drzew. Dziewczyny znajdują sobie kijki, którymi pomagają sobie podczas wędrówki. Po drodze czekają na nas różne przeszkody: powalone drzewa czy wąskie przejścia między drzewami. Odcinek ten jest dosyć wymagający, ale to nie jest jeszcze „najgorsze” co nas spotka. Julka nalega na zrobienie przerwy na słodyczową przekąskę, jednak udaje nam się ją przekonać, by postój zrobić na końcu wzniesienia. I tak oto docieramy do Kazalnicy, na której robimy sobie przerwę na kanapki i coś słodkiego.
Po ostrym podejściu czeka nas chwila wytchnienia, gdyż szlak się wypłaszcza. Nie trwa to jednak zbyt długo, gdyż znowu widzimy, że szlak odbija mocno w prawo. I ponownie wspinamy się po skałkach. Na końcu wzniesienia, gdy ponownie wychodzimy na płaski odcinek drogi, robimy kolejna przerwę. Tym razem na czekoladę. Trzeba uzupełnić zapasy energii. Zwłaszcza, że po drodze usłyszałam od mijanych osób, że teraz będzie najtrudniejszy i najbardziej stromy odcinek. Ale że co, że do tej pory nie było ciężko?!
I rzeczywiście, po krótkim spacerze po płaskim wokół góry, zaczynamy piąć się niemalże pionowo po skałach. To Skalna Perć. Formacje skalne są tu dużych rozmiarów, tak że Julka nie jest w stanie zrobić tak dużego kroku. Wchodzi praktycznie na czworaka. Odcinek jest nie tylko fizycznie trudny do pokonania, ale też bardzo niebezpieczny. Cały czas mocno trzymam Julkę za rękę, mąż asekuruje Emilkę. Momentami idzie się po wąskiej ścieżce nad przepaścią. Zastrzyk adrenaliny – gwarantowany! Ten fragment trasy trochę nas wykańcza. Z jednej strony super przygoda, z drugiej ogromny wysiłek i jeszcze ten stres związany z małymi dziećmi. Gdy już dochodzimy do szczytu, myśląc że może to już Ślęża, okazuje się, że Ślęża dopiero przed nami 😀 Taki psikus! Nogi już powoli zaczynają drżeć, a tu jeszcze do pokonania spory kawałek drogi.
Widząc jednak, że jesteśmy tak blisko celu i z podniesionym poziomem adrenaliny, postanawiamy iść już bez żadnej przerwy. Wbrew pozorom ze Skalnej Perci to już niedaleko. Droga mija nam szybko. I tradycyjnie, już się do tego przyzwyczailiśmy – najpierw jest lekko i przyjemnie, a za chwilę ostro w górę. Jula w tym momencie ma lekki kryzys. Mówi, ze ją bolą nóżki. Musimy się jednak znowu wspinać po skałach i kamiennych stopniach i nie jestem w stanie jej ponieść na rękach. Robimy krótką przerwę praktycznie pod samym szczytem. Mijane osoby zaczynają dopingować Julę mówiąc jaka jest dzielna, że dotarła do tego punktu. To chyba dodaje jej skrzydeł, bo wstaje i bez marudzenia pokonuje ostatni odcinek na szczyt. Powiem Wam, że jestem mega dumna z moich córek, bo naprawdę było ciężko, a one przeszły cały szlak o własnych nóżkach. Wejście zajęło nam 2 godz. 15 min.
Idąc niebieskim szlakiem, wchodzi się na Ślężę od strony wieży widokowej. Pierwsze kroki kierujemy do schroniska, bo dziewczyny marzą o lodach. Później odpoczywamy chwilę na ławce i idziemy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie jako dowód na zdobycie szczytu Korony Gór Polski. Na koniec jeszcze fotka z rzeźbą niedźwiedzia i możemy schodzić w dół.
Na powrót wybieramy już szlak żółty, który jest krótszy i dużo łatwiejszy. Chociaż wcale nie uważam, że jest jakiś mega łatwy – prowadzi po kostce, żwirze i kamieniach. Schodzenie po tym wcale nie było komfortowe. Również uważam, że wcale nie tak lekko prowadzi się tam wózek. To nie jest gładka droga, więc mimo że panuje opinia, że jest to szlak dobry dla wózka, to zalecałabym jednak wzięcie chusty lub nosidła. Nasze dziewczynki podczas schodzenia nieco opadły z sił i większą część trasy pokonały u taty na barana lub na rękach (zwłaszcza Jula).
Podsumowując uważam, że niebieski szlak jest bardzo ciekawy, a wejście nim to prawdziwa przygoda. Jest też uważany za jeden z najładniejszych szlaków na Ślężę i ja się z tą opinią w pełni zgadzam. Dodatkowo – nie jest tak oblegany jak żółty, więc można liczyć na spokój i ciszę. Trzeba tylko mieć na uwadze, że jest to szlak trudny i momentami niebezpieczny. Trzeba bardzo uważać na dzieci. I w sumie dobrze, że nie widziałam tych opinii o trudności szlaku, bo pewnie zdecydowalibyśmy się na jakiś inny. A tak to mamy super wspomnienia i ogromną satysfakcję, że nam się udało 🙂