Na górę Ślężę wybieraliśmy się już od dawna. I to nie dlatego, że to szczyt zlokalizowany najbliżej Wrocławia, który tłumnie jest zdobywany przez wrocławian. Raczej dlatego, że położony jest zaledwie 10 km od mojego rodzinnego domu. Przy okazji wizyt u rodziców zawsze mam przyjemność podziwiać go z bardzo bliska. Tak więc podczas tegorocznych wakacji u dziadków musieliśmy w końcu zaliczyć naszą pierwszą górę zdobytą razem z dziećmi.

Co i gdzie?

Ślęża to najwyższy szczyt Przedgórza Sudeckiego wznoszący się  na wysokość 718 m n.p.m.. Należy do Korony Gór Polski, Korony Sudetów Polskich i Korony Sudetów. W dawnych czasach była miejscem pogańskiego kultu religijnego miejscowych plemion i uznawana za „siedzibę bogów” – Śląski Olimp. Pozostałością tamtych czasów jest wiele rzeźb kultowych oraz tajemniczych kamiennych kręgów, które wyznaczały święte miejsca. Na Ślężę prowadzi kilka szlaków turystycznych. W zależności od możliwości można wybrać łagodne trasy spacerowe, jak i prawdziwie górskie szlaki, ścieżki dydaktyczne, ścieżki przyrodnicze oraz szlaki archeologiczne. My zdecydowaliśmy się iść najkrótszym szlakiem – żółtym, z Przełęczy Tąpadła, który uznawany jest za najbardziej odpowiedni dla małych dzieci i osób z wózkami.

Nasze wrażenia

Według tabliczki z oznakowaniem szlaku – wejście na górę powinno nam zająć 1 godzinę. W rzeczywistości wchodziliśmy godzinę i 40 minut. Czy da się pokonać tę trasę w godzinę? Idąc normalnym tempem, bez zatrzymywania się – myślę, że bez problemu. Jednak wejście na górę z dziećmi rządzi się swoimi prawami. Tempo jest raczej wolne, z wieloma postojami. Trzeba pozbierać szyszki, kamienie, liście i inne leśne skarby. Trzeba zrobić przerwę na karmienie, przekąski i picie. Emilka weszła na górę praktycznie w 90% samodzielnie. Trochę poniósł ją tata „na barana”, ale generalnie była bardzo wytrwała i nawet nie marudziła za bardzo. W chwili zwątpienia, gdy w połowie trasy chciała wracać do domu, udało mi się ją przekonać do dalszej wspinaczki obietnicą lodów na samym szczycie (ta metoda zawsze działa). Julkę wnieśliśmy na szczyt razem z mężem na zmianę, trochę w nosidle, trochę na rękach. Nie zdecydowaliśmy się na wózek, bo wydawało nam się, że to bardziej męcząca opcja. Oczywiście, że można wejść na górę z wózkiem, kilka takich osób spotkaliśmy na szlaku, jednak droga nie jest łatwa. Raz, że ciągle pod górę, dwa, że trasa bardzo wyboista, bo jak nie wystające korzenie, to kamienie, jakiś żwir, albo kostka brukowa. Jeżeli jednak mimo wszystko zdecydujecie się na wózek, to koniecznie musi to być jakaś terenowa wersja, z porządnymi pompowanymi kołami, inaczej – szkoda wózka.
Generalnie – wchodzi się bardzo sympatycznie. Praktycznie cały czas w cieniu, wokół piękny las, świeże powietrze. Po drodze jest kilka miejsc na postój, z ławeczkami, a nawet stolikami. Na trasie czysto, poza jedną wpadką, gdzie na jednym przystanku zabrakło śmietnika i tam już niestety „turyści” musieli zostawić po sobie pamiątkę w postaci porozrzucanego plastiku.
Wspinaczka pod górę nie była dla nas jakoś bardzo męcząca, czego już nie mogę powiedzieć o zejściu. Po zdobyciu szczytu postanowiliśmy, że schodzimy już w tempie, bez ociągania się, więc mąż wziął starszą córkę „na barana”, ja Julkę do nosidła i dawaj – na dół! W połowie trasy pokonywałam granicę bólu, szczerze myślałam, że nie dam rady, że nie zejdę. Haha człowiek nie przyzwyczajony do takich wypraw. Następnego dnia nie czułam piszczeli ani bioder. Więc przestrzegam innych niewprawionych w chodzeniu po górach – nie wystarczy szczytu zdobyć, trzeba jeszcze z niego zejść 🙂

Ależ byliśmy z siebie dumni, gdy wreszcie udało nam się dotrzeć na szczyt! Największą nagrodą były piękne malownicze widoki na Sudety i Nizinę Śląską. Można je podziwiać z polany widokowej, z balkonów wokół kościoła albo z wieży widokowej.

Na szczycie można podziwiać jeszcze, wspomniany wcześniej, Kościół pod wezwaniem Nawiedzenia NMP z 1852 r., rzeźbę kultową Niedźwiedź, krzyż milenijny oraz Radiowo Telewizyjne Centrum Nadawcze z masztem anteny o wysokości 136 m.

Oczywiście, gdy już nacieszyliśmy oczy widoczkami to trzeba było spełnić obietnicę i zabrać Emi na lody. W tym celu zawitaliśmy do Domu Turysty – dawnego schroniska im. Romana Zmorskiego z 1908 r. Oprócz lodów można tam napić się czegoś ciepłego lub procentowego, a nawet zjeść jakiś posiłek, przy okazji czytając ciekawostki z historii Ślęży.

Podsumowując muszę stwierdzić, że spodobało nam się to zdobywanie szczytów. Zaczynam rozumieć wszystkich miłośników górskich wędrówek. Góry mają w sobie to coś. I rozumiem wszystkich, którzy to coś chcą też pokazać swoim dzieciom. Być może i my do nich dołączymy.

Przydatne informacje

Tutaj znajdziecie fajnie opisane szlaki wiodące na szczyt Ślęży oraz inne ścieżki edukacyjne w pobliżu góry.
Na górze jest bardzo duża polana, na której można się rozłożyć z kocem, a nawet rozpalić grilla.