Nasza córka właśnie kończy dwa latka, więc wzięło mnie na różnego rodzaju podsumowania. Wiem wiem, powinno się je robić przy okazji własnych urodzin i to zwykle tych okrągłych 30-tych czy 40-tych. Ja jednak zrobiłam sobie jako matce takie podsumowanie i okazało się, że sporo rzeczy, które sobie zakładałam na początku tej trudnej drogi, jaką jest macierzyństwo, po prostu mi nie wyszło. Naczytałam się w ciąży trochę poradników, różnych złotych rad i wskazówek jak się prawidłowo zajmować własnym dzieckiem i byłam pewna, że wszystkie wdrożę w nasze życie. W końcu jestem osobą dorosłą i to ja będę o wszystkim decydować. Widziałam też błędy jakie popełniają moi znajomi na swoich dzieciach, stąd doskonale wiedziałam jak ma wyglądać moja rola matki. No i urodziła się Ona. I cała wizja perfekcyjnego rodzicielstwa legła w gruzach szybciej niż się na dobre zaczęła. Oto moje siedem grzechów głównych, które popełniam na mojej córce:

Moje dziecko je słodycze. A miało nie jeść do 3 roku życia. Tak sobie przynajmniej zakładałam. Ze względu na ryzyko próchnicy, otyłości i wyrobienia złych nawyków żywieniowych miało nie znać smaku słodkiego. Dosyć szybko pękłam jeśli chodzi o cukier pochodzenia naturalnego, czyli taki jaki jest na przykład w owocach. No bo przecież owoce są zdrowe. Później stwierdziłam, że jak od czasu do czasu zje domowej roboty ciasto czy naleśniki to też nic jej się nie stanie. A teraz jest tak, że okazjonalnie pozwalam jej nawet zjeść czekoladkę czy kupione w sklepie ciasteczko! Grunt, że nie je słodyczy codziennie i większość jej posiłków stanowią zdrowe i pełnowartościowe produkty. Więc chyba można mi wybaczyć ten brak konsekwencji. A propos…

Nie jestem konsekwentna. Mówię jej, że to już ostatni zjazd ze zjeżdżalni, a potem zjeżdżamy jeszcze z dziesięć razy. Mówię, że nie wolno jeść tyle czekoladek, bo będzie bolał brzuszek, a za chwilę widząc tą słodką umorusaną buzię pozwalam na jeszcze jedną. I tak co chwilę. Wychodzę po prostu z założenia, że są rzeczy co do których trzeba bez wyjątku być konsekwentnym i takie, gdzie można czasem dziecku odpuścić.

Moja córka ogląda telewizję i youtube’a. Ja wiem, że to jest samo zło, które nadmiernie pobudza dzieci, przekazuje same mało wartościowe treści, kradnie czas, który można by było spędzić na wartościowej zabawie i w dodatku to promieniowanie! Jednak trudno nam było nagle zrezygnować z telewizora czy komputera, bo to często używane sprzęty w naszym domu. Jeszcze jak Emilka była niemowlakiem i przez pół dnia potrafiłam karmić ją piersią, to zwyczajnie mi się nudziło w takiej ciszy. Nadrabiałam więc zaległości serialowe albo oglądałam w kółko TVN24. W ten sposób córka przyzwyczaiła się do włączonego odbiornika i zazwyczaj nie zwraca na niego uwagi. Coś tam leci sobie w tle, a ona się bawi. Wyjątkiem są bajki, które namiętnie ogląda i które często jej puszczamy, czasem tylko po to by mieć chwilę spokoju. Jest to nasz niezawodny patent na spokojną podróż samochodem czy zjedzenie obiadu w restauracji. Lub zwyczajnie na chwilę ciszy w domu…

Nie zawsze mam ochotę na wspólną zabawę. Jestem zmęczona lub zajęta czymś innym. Albo zwyczajnie mi się nie chce. Być może jestem wyrodną matką. Trudno. Dziecko też musi nauczyć się bawić samodzielnie i spędzać czas sam ze sobą. Tylko, żebyście nie pomyśleli, że w ogóle się z nią nie bawię. Bawimy się (ja lub mąż) prawie cały czas i o to „prawie” mi chodzi. Jeśli siądziesz na pół godzinki z kawką i książką na kanapie, gdy Twoje dziecko samo się czymś zajmie, to chyba nie ma w tym nic złego. Nie dajmy się zwariować.

Moje dziecko nie zawsze chodzi spać o ustalonej godzinie. Bo ustaloną godzinę mamy i jest to 20.00. I bardzo sobie cenimy każdy wieczór, gdy uda nam się położyć małą spać jak w zegarku o tej porze. Wyczekana chwila tylko dla nas, dla naszych spraw i przyjemności. Niestety nie zawsze jest to takie proste i czasami, gdy Emilka jest bardzo pobudzona, nie kładziemy jej na siłę. Jest to zbyt męczące i stresujące zarówno dla niej, jak i dla nas. Odpuszczamy sobie i czekamy aż będzie rzeczywiście zmęczona. Takie sytuacje zdarzają się dosyć często w okresie wakacji oraz przy okazji różnych imprez czy odwiedzin gości. Jeżeli tylko wiem, że będzie mogła sobie odrobić ten czas snu następnego dnia, to nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia.

Nie jestem cierpliwa. Nie w takim stopniu, w jakim bym chciała. Myślałam, że nigdy nie będę krzyczeć na swoje dziecko. Że będę potrafiła wszystko tłumaczyć po sto razy i jak taka oaza spokoju będę znosić różne humory, marudzenia i jęczenia. Być może to kwestia mojego temperamentu, ale po prostu nie potrafię. Moja cierpliwość też ma granice i czasami zwyczajnie puszczają mi nerwy. Jestem tylko człowiekiem. Moje dziecko też nie jest perfekcyjnie skonstruowaną maszyną, którą można zaprogramować, że spokojny ton głosu i powtarzanie w kółko jednego polecenia zawsze odniosą zamierzony skutek. Tak jest niestety tylko w poradnikach.

Nie przywiązuję wagi do tego, by moje dziecko miało wszystko ekologiczne, z atestem i polecane przez specjalistów. Jeszcze na początku zdarzało mi się wkręcać w rodzaje smoczków i materacy do łóżeczka. Szybko jednak sobie odpuściłam. Stwierdziłam, ze im więcej czytam i szukam najlepszego rozwiązania, tym większy mam mętlik w głowie i większe poczucie, że nie ogarniam. Te wszystkie produkty wspierające rozwój dziecka, dbające o prawidłowy aparat mowy, bez których Twoje dziecko będzie seplenić i w ogóle będzie jakieś opóźnione w rozwoju – można od tego zwariować. Postawiłam na intuicję i zdrowy rozsądek. Naprawdę nie potrzebujemy tylu gadżetów, by nasze dzieci zdrowo rosły i się prawidłowo rozwijały.

Więcej grzechów nie pamiętam. Przynajmniej na tę chwilę. Wyszło na to, że daleko mi do perfekcyjnej mamy. Ale dobrze mi z tym. Bo wiem, że mam radosne, pełne energii, prawidłowo rozwijające się dziecko. Dziecko, które jest ciekawe świata, szybko się uczy i co dzień zaskakuje nas jakimiś nowymi umiejętnościami. Które jest źródłem naszego szczęścia i prywatnym „czaso-umilaczem”. Czego mi więcej potrzeba?